SW Fan-fic online: Rozdział - 7
Przemęczony i przemoczony pilot wygramolił się z wody. Brakowało mu sił, ale w końcu wspiął się jakoś na nogi. Myślał, że będzie dobrze, lecz już po chwili stracił równowagę. Zachwiał się, zatoczył do tyłu i upadł na plecy. Leżał obojętny na gładkiej powierzchni piachu, obmywany przez delikatne przypływy oceanicznych fal i oświetlany przez gigantyczny słup ognia. Popatrzył na wrak. Od bijącego stamtąd żaru zrobiło mu się cieplej. Płomienie grzmiały a elementy konstrukcji trzaskały jak drewno w tysiącach kominków ustawionych koło siebie w tym samym miejscu, na tej samej plaży. Wtedy mężczyzna odkrył, że nie słyszy na na jedno ucho, a za drugim poczuł sączącą się ciepłą krew. Delikatnie zbadał to miejsce palcem i po chwili spojrzał na tą samą dłoń. Tak, to krew. Cała prawa strona twarzy była w niej umazana. Nie widział sam siebie, wiec nie zobaczył, że jego czarne włosy również są nią całkowicie przesiąknięte. Nie miał jak się opatrzyć, bo jedyny podręczny zestaw medyczny wyleciał w powietrze razem z promem. Ale nie było to jego największym zmartwieniem. Po takim wstrząsie jakiego doznał, nic nie jest zmartwieniem. Niewiarygodne jak szybko człowiek może stracić siły. Jeszcze przed chwilą szorował wpław do brzegu, a teraz padał z nóg, konając na tafli oceanu. Fale zabierały go coraz dalej od lądu, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Był prawie martwy.
Nagle woda zaczęła się kołysać w obie strony. Zupełnie tak jakby fale biły od brzegu. Pilot przechylił głowę w bok i na tle jasnego gejzeru ognia zauważył ciemną postać zanurzoną po pas w wodzie. Był to jeden z ludzi, którzy wchodzili do chatki i prawdopodobnie przylecieli tym czarnym frachtowcem. Teraz ten człowiek zbliżał się do niego. Chwycił go mocno za nogę, potem za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku brzegu. Pilot milczał. Zamęt który miał w głowie nie pozwolił mu na wypowiedzenie ani jednego, najprostszego słowa. Zanim zdążył się zorientować leżał już na suchym, szorstkim piachu.
Usłyszał głosy, przedzierające się przez trzaski płomieni. Dwaj mężczyźni rozmawiali ze sobą.
-Żyje. - powiedział jeden.
-Co z nim robimy? - spytał drugi. Ich głosy nie wyróżniały się niczym nadzwyczajnym, ale sprawiały wrażenie groźnych i niezbyt pokojowo nastawionych.
-Nie ma powodu go zabijać. Musimy się tam dostać.
-Jak? Po co strzelałeś do promu? Teraz już nie da się tam wejść.
-Żaden problem.
Wtedy pilot ujrzał nad sobą twarz jednego z ludzi. Przerażającą, ohydną, pokrytą bliznami twarz najemnika z wybitym okiem, którego nie zastąpiono nawet protezą. Cera niczym wnętrze ciemnej jaskini i brak jakichkolwiek uczuć czy emocji. Spojrzenie tamtego człowieka zwiastowało ból i cierpienie. Po chwili jednak twarzy już nie było. Za to znowu odezwał się głos.
-Popilnuj go, a ja skontaktuję się z Gazmoss´em.
-Co mu powiesz?
-Żeby przyleciał. Chciał wiedzieć za co płaci.
Gazmoss muszę zapamiętać to imię. - pomyślał pilot kilka sekund przed utratą przytomności.
Dash Onderon