Inne opowiadanie: Przylot na Księżyc
Leciał swoją prywatną rakietką, aby objąć dowództwo nad pierwszą w świecie wyprawą badawczą poza Układ Słoneczny. W gruncie rzeczy, gdzie miała lecieć w tym czasie wyprawa naukowa jak nie poza Układ Słoneczny, wszak wszystkie planety, a i niektóre satelity w układzie zostały już przed z górą pół wiekiem zasiedlone.
Zostało mu jeszcze pięć minut do osiągnięcia orbity parkingowej Księżyca. Włączył radio, kończyli nadawać Piątą Symfonię Bethowena, po chwili odezwał się spiker:
"Tu Radio Ziemia. Minęła godzina trzynasta czasu ogólnoukładowego. Podajemy wiadomości. Dziś w Warszawie zbierają się przedstawiciele wszystkich zamieszkałych globów, aby ustalić plan dalszego rozwoju naszej cywilizacji. Poza tym, najdonioślejszym wydarzeniem dzisiejszego dnia, jest start pierwszej pozaukładowej wyprawy badawczej, której celem jest układ Syriusza. Cała piętnastoosobowa załoga czeka w bazie księżycowej, noszącej imię Jurija Gagarina, na swego dowódcę Piotra Dembowskiego. Poza dowódcą w skład wyprawy wchodzą : zastępca dowódcy Jerzy Skalski, jest on poza tym psychoanalitykiem całej wyprawy, astrofizyk Grzegorz Tur, lekarz ogólny Iwona Sęp, chirurg Wojciech Bocian; Tamara Tupoliewa, oraz Mary McQ - pielęgniarki, Jack Hawker - pierwszy pilot, Krzysztof Niedź wiedzki - pilot nawigator, Poul Anderson - fizyk jądrowy, Frederk Pohl - mechanik jądrowy, James Cooper - elektronik informatyk, George Anderson - elektryk, James Wilson - astrobiolog, Helen Scott - botanik, oraz Adam Mez jako doradca do spraw kontaktu i ochrony wyprawy. Start odbędzie się z orbity Ziemi, po prologu na trasie Księżyc - Ziemia. Dziś ponadto..."
Wyłączył radio. Miał minutę do wykonania manewru wejścia na orbitę. Włączył nadajnik.
- VQL 125 do Kapitanatu strefy Księżycowej. Proszę o zezwolenie wejście na orbitę parkingową 12 koma 6 i wykonanie pełnego obiegu. Odbiór!
- Kapitanat do VQL 125 - odezwał się nadajnik - zezwalam na manewr.
Wyłączył nadajnik, chwycił za stery, manewr wykonał sprawnie i szybko, tysiące godzin za sterami i miliardy kilometrów na liczniku robiły swoje. Wstał z fotela, poszedł do luku bagażowego, wziął stamtąd swoje walizki i zaniósł do śluzy. Założył skafander galowy i wrócił do sterów, kończył właśnie obieg. Włączył aparaturę nadawczo - odbiorczą.
- VQL 125 do Kapitanatu - powiedział - Proszę o pozwolenie na lądowanie w bazie Jurij Gagarin. Odbiór!
- Kapitanat do VQL 125, zezwalam na manewr.
Wyłączył nadajnik i ujął stery. Schodził z orbity po wycinku paraboli. Rzucił okiem na wskaź niki; prędkość w normie, do powierzchni pięć tysięcy... cztery dziewięćset - cyfry w okienku leniwie się zmieniały, gdy doszły do trzy osiemset zaczęły się zmieniać coraz szybciej. Włączył hamownice, cyfry zwolniły. Gdy miał tysiąc dwieście metrów do powierzchni przebił jakby cienką warstwę mgły. Rzucił okiem na wskaź nik temperatury pancerza, zaczęła rosnąć. Tak - pomyślał - przebiłem powłokę ochronną z polem siłowym stacji, tu już jest atmosfera, czas szukać kosmodromu.
Znalazł go szybko, był po prawej burcie. Światła lądowiska, na którym miał lądować, błyskały miarowo niebieskimi impulsami. Poruszył lekko sterami, znalazł się bezpośrednio nad płytą. Zerknął na wskaź nik wysokości, do ziemi miał trzysta pięćdziesiąt metrów, wysunął teleskopowe amortyzatory i dał wszystko w hamownice. Teraz patrzył się tylko na wysokościomierz, cyfry przesuwały się w nim niespiesznie. Miał już tylko pięćdziesiąt metrów, położył się wygodnie na fotelu. Parę sekund póź niej poczuł szarpnięcie i gwałtownie rosnący ciężar ciała Nagle wszystko ustało, było zupełnie cicho, automat sam wyłączył hamownice, ciążenie wróciło do normy. Wstał z fotela i wszedł do śluzy.
Tuż obok statku czekał "spodek" - mały dwuosobowy pojazd na poduszce grawitacyjnej. Wziąwszy walizki wsiadł do niego, walizki rzucił na siedzenie obok, nie chciało mu się otwierać bagażnika. Wyłączył autopilota i ująwszy stery poleciał w kierunku zabudowań bazy. Bazę od lądowiska dzieliło około cztery kilometry drogi, nad którą właśnie leciał, była ona piaszczysta i korzystały z niej tylko ciężkie kołowe pojazdy.
Gdy dotarł do pierwszych zabudowań, na dobudową radiostacji zabłysło czerwone światełko wywołania. Nacisnął klawisz nadawania
- Dembowski, słucham. -powiedział.
- Niech pan jedzie od razu do Kapitanatu, wszyscy na pana tu czekają. - powiedział głos po drugiej stronie niewidocznej linii.
- Chwileczkę! - krzyknął Dembowski - A właściwie który to budynek.
- Ten wysoki zielony budynek, co ma wieżę obserwacyjną w kształcie kuli. Powinien mieć go pan teraz po lewej stronie.
- Tak. Dziękuję.
Miał go dokładnie po lewej stronie, oliwkowo zielony prostokąt mający co najmniej pół kilometra długości i dziewięć pięter wysokości. Na dachu stała jakby rura, drugie tyle wysoka co sam budynek i średnicy z dziesięć metrów, na jej szczycie połyskiwała szklana kuła średnicy jakichś dwudziestu pięciu metrów. Skręcił w tamtym kierunku i dodał gazu. Było może jeszcze ze trzysta metrów, wyminął pięć, na oko sześciopiętrowych, srebrzących się budynków i wylądował na placu przed główną bramą Kapitanatu. Porwał bagaże i wysiadł. Podbiegł do niego wysoki, chudy, z czarną czupryną i w granatowym mundurze człowiek, był to funkcjonariusz bezpieczeństwa, ruchu i porządku publicznego.
- Pan Dembowski? - zapytał.
- Tak.
- Proszę za mną. Zaprowadzę pana do sali odpraw.
Ruszyli. Weszli po marmurowych schodach do przeszklonych drzwi, drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Szli szerokim i wysokim korytarzem, ściany były wyłożone imitacją drewna mahoniowego, podłoga była miękka, stąpało się jak po puszystym dywanie, ale to był pewien rodzaj pianki, kolor jej był brunatny, bez żadnych wzorów. Z sufitu lało się na nich mlecznobiałe światło bez widocznego ź ródła, zdawać by się mogło, że jarzy się cały sufit. Mijali rzędy drzwi, przecinali odgałęzienia korytarza, szli prosto. Korytarz wydawał się nieskończenie długi, po pewnym czasie zobaczyli jego koniec, korytarz kończył się drzwiami szerszymi od innych, ale też w kolorze mahoniu. Drzwi przednimi rozsunęły się bezszelestnie, weszli do ogromnego pomieszczenia. Z sufitu, jak na korytarzu lało się mleczne światło, lecz ściany oraz podłoga tego pomieszczenia były jasnokremowe. Pod przeciwległą ścianą stali ludzie, większość ubrana była, tak jak i on w czerwone kombinezony, to była jego załoga, poza nimi było także kilku w granatowych uniformach, oraz jeden w czarnym, tym ostatnim mógł być tylko kapitan kosmodromu, władca całego Kapitanatu i bazy także.
Podszedł do kapitana.
- Jestem Piotr Dembowski dowódca wyprawy badawczej do układu Syriusza noszącej kryptonim "ZWB-SYRIUSZ-1". A to jest moja załoga, czy tak? - spytał wskazując na stojących.
- Tak. - odparł kapitan - Proszę pozwolić na chwilę zemną.
Odeszli w drugi koniec sali.
- To są akta osobowe członków załogi. - Powiedział kapitan wręczając mu teczkę - Poza tym jest pewna tajemnica i dlatego poprosiłem pana tutaj. Na statku są tajne urządzenia rejestrujące wszystkie wasze posunięcia, oraz najbardziej nawet utajone myśli. Poza panem wie o tym tylko pana zastępca, oraz pan Adam Mez. W razie...
- Ale to jest nieetyczne i wbrew wolności osobistej człowieka!
- Wiem, ale to konieczne! - prawie, że krzyknął kapitan - Najważniejszą sprawą jest, aby w razie katastrofy ten zapis ocalał. Jeżeli wrócicie wszyscy cali zapis zostanie zniszczony bez odtwarzania. Aparatura rejestrująca znajduje się w dwunastu opancerzonych sondach rozmieszczonych w różnych miejscach statku, to w razie jakby któraś z sond została uszkodzona, zawsze jakaś do nas wróci. Miejsca w których zostały umieszczone są tajne i zamaskowane, nawet pan nie może wiedzieć gdzie one się znajdują. Dzwignie odpalania umieszczone są; jedna w pańskiej kajucie, za prawą przednią nogą łóżka, druga w sterowni, pod pańskim fotelem, z prawej strony amortyzatora, a poza tym przy wejściu do każdego pomieszczenia, pod progiem, progi są uchylane.
- No cóż, dobrze. Teraz już chyba możemy przejść do zapoznania się z członkami mojej załogi? - zapytał Dembowski.
- No to chodź my.
Obszedł wszystkich, przywitał się i zamienił z każdym parę zdań. Wrażenie było dobre.
- Wyprawa badawcza "ZWB-SYRIUSZ-1" w komplecie - odezwał się wreszcie kapitan - zadania swoje znacie, z obsługą statku zostaliście zaznajomieni. W takim razie zostało już tylko lecieć. - zrobił małą pauzę, zmienił głos na bardziej oficjalny. - Proszę za mną.
Poszli tym samym korytarzem, wyszli na zewnątrz budynku, za nimi z ich walizkami płynął robot bagażowy. Na placu przed budynkiem czekał aerobus, trochę większy krewny "spodka". Wsiedli za kapitanem, robot zakotwiczył na dachu. Skierowali się na kosmodrom. Dolecieli nań w kilka minut, podlecieli do promu kosmicznego, którym mieli się udać do statku wyprawowego. Prom podobny był do starożytnych samolotów naddź więkowych. Wsiedli do niego, kapitan został na zewnątrz. Robot zakończył załadunek bagażu, zamknął od zewnątrz luk bagażowy i ponownie ulokował się na aerobusie.
- Promu nie odsyłajcie, jest wyposażeniem waszej wyprawy. - powiedział kapitan do zamykającego właz Dembowskiego i dodał - Żegnajcie! Wasz powrót świętować będą nasze następne pokolenia.
Właz zamkną się. Kapitan wsiadł do aerobusu i odleciał w kierunku zabudowań bazy. Z oddali zobaczył jeszcze blask silników startującego promu, przebijający się poprzez tumany pyłu wzniecone z płyty pasa startowego ich potężnym odrzutem.
Darth Rumcajs
Tarnów 1995