* * *
Mały chłopczyk obudził się z krzykiem. Drobnymi rączkami
przetarł zaspane oczy, rozejrzał się wokół, ale niewiele mógł
zobaczyć. Komnata, w której przebywał pogrążona była w
ciemnościach. Mrok przecinała tylko srebrzysta wstęga blasku dwóch
księżycy, przesączająca się przez poruszane lekką bryzą kotary.
Pomieszczenie wypełniał zapach pobliskiego morza i lasu. Do uszu
docierał łagodny szum fal i szelest liści, od czasu do czasu, gdzieś
w oddali słychać było nawoływania dzikich zwierząt.
Usłyszał odgłos, jaki wydają drewniane chodaki uderzając o kamienną
posadzkę. Na łukowatej kamiennej futrynie zamajaczyły ruchliwe
świetlne refleksy, ukazując misterne rzeźbienia. W progu stanęła,
ubrana w białą koronkową koszulę nocną, nie młoda już, lecz ciągle
piękna kobieta. W ręku trzymała kaganek, który oświetlał
teraz swym drżącym blaskiem sufit komnaty, ukazując przepiękne
malowidło, przedstawiające jakąś morską historię. Na samym środku
wspaniały trójmasztowy żaglowiec pruł fale z niesamowitą
lekkością, pozostawiając za sobą długi spieniony kilwater. Na falach
odkosów baraszkowały smukłe i zwinne morskie stworzenia. Nad
żaglowcem unosiło się stadko biało szarych ptaków o wielkich
skrzydłach. W oddali na granicy horyzontu majaczył ląd, a sponad
niego całą scenerię oświetlało wielkie pomarańczowe słońce.
Kobieta podeszła do łóżka. Kaganek postawiła obok, na
drewnianej komodzie. Wyrównała zwinięte prześcieradło i
przysiadła na kraju. Popatrzyła się na spocone oblicze chłopca.
- Znowu miałeś koszmar?
- Tak... nie... Już ci mówiłem mamo, to nie tak... nie wiem,
co to jest, ale to nie koszmar senny, to jest zbyt realistyczne i...
sama wiesz, że... no przypomnij sobie... kiedy zatonął żaglowiec
ojca... tej nocy, kiedy tonął miałem sen o tym, że to ja tonę... Ale
teraz... nie wiem...
- Czego nie wiesz? Opowiedz, co ci się śniło.
- Właśnie nie wiem, co mi się śniło... to było takie inne.
- Opowiedz - nalegała w dalszym ciągu matka.
- Było ciemno, dookoła mnie były gwiazdy, całe mrowie gwiazd,
jeszcze nigdy tyle nie widziałem, nawet w najbardziej pogodną noc.
Byłem zawieszony w tej bezkresnej otchłani. Nagle nie wiadomo skąd
pojawił się jakiś dziwny, wielki i złowrogi kształt. Był naprawdę
ogromny, większy niż całe nasze miasto. Miał kształt bełta, na jego
powierzchni była niezliczona liczba mniejszych kształtów, z
niektórych takich kształtów wystawały wielkie rury. W
pewnym momencie z rur tych wyleciało mnóstwo włóczni...
świetlistych włóczni, były jaśniejsze niż miotane przez bogów
błyskawice... te włócznie uderzyły we mnie. Oblała mnie fala
gorąca i wtedy się obudziłem.
- Już wszystko jest dobrze. Tu nic ci nie grozi... może chcesz coś
do picia?
- Nie mamo, dziękuję.
- Dobrze. Idź spać. Mam nadzieję, że tej nocy już nic ci się nie
przyśni.
- Ja też mamo.
- Dobranoc.
- Dobranoc mamo.
Kobieta nachyliła się, pogłaskała chłopca po głowie, po czym wstała,
wzięła kaganek i wyszła.
* * *
- Dostaliśmy! Osłony ZERO!
- Następnego trafienia nie przeżyjemy.
- Skok w nadprzestrzeń.
- Muszę najpierw wytyczyć kurs.
- Nie ma na to czasu!
- Ale...
- Już!!
Mały, okaleczony, dwuosobowy statek zaczął znikać w nadprzestrzeni,
ale nim do końca się w niej zanurzył dosięgnęła go jeszcze jedna
salwa z turbolaserów gigantycznego niszczyciela.
- Dostaliśmy w lewą burtę! Nie działa układ nawigacji! Stabilizatory
kierunkowe też padły!
- Co z R5?
- Poważnie uszkodzony. Funkcjonuje tylko bank danych.
- Powrót do przestrzeni.
- Nie mogę! Coś się zacięło!
- Odetnij paliwo!
- Też nie można! Nic nie funkcjonuje.
- Ile mamy paliwa?!
- Za dużo. Przy kursie, jaki mieliśmy podczas wejścia, o ile się nie
zmieni i nie natrafimy na jakąś studnię grawitacyjną, znajdziemy się
poza dyskiem galaktycznym.
- Niedobrze. A co z systemem podtrzymywania życia?
- Powietrza braknie trochę wcześniej, ale niewiele.
- Nasz kurs przebiega w pobliżu jakichś bardziej cywilizowanych
układów?!
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której młodszy z mężczyzn
pochylał się nad klawiaturą i coś na niej wpisywał. Jego twarz
zalewał różnobarwny migotliwy blask, nieodłączny efekt
podróży nadprzestrzennych, który wlewał się przez okna
kabiny.
- Hmm... Jedyne w pobliżu, których prawdopodobnie
przelecimy to: Tatooine, Genosis i Rathana. Potem nie ma już nic...
poza Wild Space, ale nikt tam nie był. To gdzieś tam skończy się nam
powietrze, a chwilę potem paliwo.
- Jedyną naszą nadzieją jest studnia grawitacyjna któregoś z
układów... Możesz podać przybliżone czasy przelotu w pobliżu
każdego z nich?
- Nie. Mam niedokładne dane... z wyliczeń wynika, że za osiem do
dwunastu godzin miniemy ten sektor.
- Tak... to naprawdę spora rozbieżność. Pozostaje nam tylko
zawierzyć Mocy.
- I co ci to da?! Jeśli nawet będziesz pewien, że znalazłeś się w
pobliżu jednego z tych układów, to pozostaje jeszcze kwestia
wyjścia z nadprzestrzeni, a jeśli wyrwie nas studnia grawitacyjna,
to i tak się dowiesz.
- Miałem na myśli plan awaryjny. Jeżeli masa pierwszych dwóch
układów nie wyrwie nas, to zamierzam odstrzelić kabinę w
pobliżu ostatniego. Bez napędu powinniśmy wypaść z nadprzestrzeni.
- Wydawało mi się, że zarówno do wejścia jak i do wyjścia z
nadprzestrzeni potrzebny jest impuls napędu.
- Tak, ale pozostanie w nadprzestrzeni też wymaga pewnej energii, to
dlatego nasze silniki cały czas pracują. Sama kabina będzie
pozbawiona tej energii, dlatego ten pomysł wydaje mi się realny.
- Hmm... może... ale nikt tego nie próbował. To
niebezpieczne.
- Niewątpliwie, ale to nasza ostatnia szansa.
- Gdybyśmy mieli dwa statki, to nasze szanse byłyby większe.
Niszczyciel musiałby namierzyć oba naraz, a nie pilnować tylko
jednego.
- Taa... Wiem. Gdy wrócimy, to powiem Radzie, co myślę o tej
nowej, eksperymentalnej jednostce.
- Jeśli wrócimy.
- Więcej optymizmu mój padawanie.
* * *
- Mistrzu. Powietrze zaczyna się kończyć. Jeszcze dwie godziny i
go braknie.
- Wiem. Spokojnie, już niedługo. Wyczuwam coś. Wydaje mi się, że
zbliżamy się do jakiegoś zamieszkałego obszaru.
- Ja też coś czuję... jakby czyjś oddech tuż za plecami.
- Tak, to coś takiego. Wydaje mi się, że powinniśmy oddzielić teraz
kabinę.
- Dobrze Mistrzu. Jak sobie życzysz.
- Za dziesięć sekund.
- Rozpoczynam odliczanie. Dziesięć... dziewięć... osiem... siedem...
Studnia! Studnia grawitacyjna! Wychodzimy z nadprzestrzeni!
- Przerwij odliczanie!
- Odliczanie przerwane.
Mały statek wyskoczył z nadprzestrzeni w towarzystwie eksplozji i
gubionych przez siebie części.
- Właśnie straciliśmy główny napęd.
- Gdzie jesteśmy?
- Tego układu nie ma w banku pamięci.
- Dziwne... nie przypomina żadnego znanego systemu.
- Jesteśmy namierzani!
- Przez kogo?!
- Sygnał nie pasuje do żadnego znanego wzorca.
- Narazie brak bezpośredniego zagrożenia. Przeskanuj system.
Dwójka Jedi w okaleczonej maszynie zagłębiała się w nieznany
system planetarny.
- Skanowanie zakończone Mistrzu. Gwiazda to czerwony olbrzym,
posiada siedem planet. Druga planeta ma atmosferę zdatną do
oddychania, rozległe oceany i cztery kontynenty. Skanery znalazły na
niej ślady życia. Życie rozkwita głównie na trzech mniejszych
kontynentach i na obrzeżach większego. W przestrzeni systemu
znajduje się dwadzieścia automatycznych sond, to one nas namierzają.
Nad samą planetą krąży około stu sztucznych satelitów.
Wygląda, że znaleźliśmy nową rozwiniętą cywilizację.
- Co z pozostałymi planetami i ewentualnymi księżycami? Nie chcę,
jeżeli to nie jest konieczne, składać niezapowiedzianej wizyty.
- Hmm... właśnie to jest dziwne. W tym systemie nie ma żadnych
naturalnych satelitów.
- Tak to dziwne. Możemy lądować na nie zamieszkałej planecie?
- Niestety nie. Na żadnej innej planecie nie ma warunków do
naprawy, pozbawione są jakiejkolwiek atmosfery.
- Trudno. W takim wypadku lądujemy na największym kontynencie, w nie
zamieszkałej strefie.
- To będzie trudne. Mamy tylko silniki manewrowe.
* * *
- Satelita na kursie kolizyjnym!
- Omiń go!
- Za późno! Nie dam rady!
- Ciągnij w górę!
Głuchy huk oznajmił kolizję. Statkiem zatrzęsło. Spod brzucha i
lewego skrzydła posypały się fragmenty poszycia.
- Mistrzu! Silniki manewrowe nie działają. Nie możemy skorygować
kąta wejścia. Spłoniemy!
- Nie spłoniemy. Zdaj się na Moc... Stery aerodynamiczne działają?
- Tak. Działają.
- Przy odrobinie szczęścia uda się. Skorygujemy trajektorię w
górnych warstwach atmosfery. Nasz kąt wejścia nie odbiega aż
tak bardzo od wymaganego.
* * *
Ognista kula przecięła pogodne niebo z zachodu na wschód,
znikając za okolicznymi wzgórzami. Po chwili do jego uszu
dotarł daleki huk eksplozji.
- Bogowie zsyłają na ziemię ogniste znaki, zanosi się na wielkie
zmiany.
- Mamo. To tylko jakaś zbłąkana kosmiczna skała.
- Za dużo przesiadujesz z tymi zdziwaczałymi mnichami.
- To są kapłani! To oni zanoszą nasze modły do bogów, to od
bogów czerpią mądrość. Czyż byś nie wierzyła w naszą religię
mamo?!
- Wierzę, wierzę... ale niektóre nauki kapłanów wydają
mi się nieprawdopodobne. Przykładowo twierdzą, jakoby przed nami
istniała tu jakaś inna, o wiele potężniejsza cywilizacja.
- Tak. Wiem, ale mają na to dowody. Znaleźli...
Kolejny ognisty gość przeleciał z hukiem nad ich głowami znikając za
wschodnim horyzontem. Tym razem nie usłyszeli eksplozji.
- Mamo. Idę do świątyni. Ten kamień z nieba miał bardzo dziwny
kształt. Może kapłani będą wiedzieć coś więcej. Może zorganizują
wyprawę.
- Ale to spadło gdzieś daleko na Zakazanej Ziemi. Taka wyprawa jest
bardzo niebezpieczna.
- Wiem mamo. Byłem już kilka razy i nic mi się nie stało.
* * *
Pojazd nagrzewał się coraz bardziej. Zaczął się trząść. Wydawał
się, że lada moment się rozsypie. Dźwignie sterownicze zaczęły
parzyć młodego padawana w dłonie. W pewnym momencie coś hukło i
niemal natychmiast pojazd zaczął zbaczać z kursu.
- Mistrzu! Straciliśmy stery!
- Nic już na to nie poradzimy. Zapnij mocno pasy i trzymaj się. Jaka
wysokość?
- Jakieś dwieście do trzystu metrów. Szybko się zmniejsza.
Uderzymy w tamten stok przed nami!
Dziób statku zarył w piaszczystą ziemię kilkanaście metrów
od szczytu wzgórza. Posypał się grad iskier. Pojazd z
ogromnym impetem, przy wtórze ogłuszającego huku i
odpadających części, rzeźbił w gruncie wielką postrzępioną bruzdę. W
pierwszej kolejności odpadły oba skrzydła, potem z potwornym
grzmotem, w potężną ognistą kulę, zamienił się wyrwany z kadłuba
główny silnik napędowy. Okaleczone, poczerniałe resztki,
wspaniałego niegdyś statku, spoczęły w dolinie po drugiej stronie
wzniesienia.
Kabinę wypełnił dym i płomienie. Dwójka Jedi zaczęła się
wyplątywać z pasów i poplątanych kabli. Młodszy wyswobodził
się pierwszy i kilkoma pchnięciami Mocy stłumił płomienie, podszedł
do swego Mistrza i pomógł mu wstać.
- Idź do ładowni, przynieś zestaw medyczny. Mam złamanych kilka
żeber i jakieś obrażenia wewnętrzne. - Starszy mężczyzna
wypowiedział te słowa z wyraźnym trudem, po czym splunął. Ślina
spadła na nieczynny monitor komputera nawigacyjnego, miała
szkarłatny kolor.
Stan Mistrza poważnie zaniepokoił młodszego mężczyznę.
- Nie najlepiej to wygląda. Przydałby się raczej zbiornik bacty.
- Tak, wiem.
- Zobaczę, co uda mi się znaleźć w naszych zapasach. - Odwrócił
się i podszedł do włazu z tyłu kabiny.
Otworzył luk ładowni i stanął jak wryty. Tylna grodź i znajdujący
się za nią przedział silnikowy zniknęły całkowicie. Przed nim
rozpościerał się widok na jałową, piaszczystą ziemię i ogromną,
pomarańczową kulę zachodzącego słońca. Powiódł wzrokiem
wzdłuż wyrzeźbionej przez rozpadający się statek, długiej i
głębokiej, niknącej za pobliskim wzniesieniem, bruzdy. Na dnie
wgłębienia, aż po szczyt wzgórza, leżały porozrzucane,
porozbijane szczątki zasobników. Zeskoczył z resztek pokładu
na dno rowu, podszedł do najbliższego, wyglądającego na cały,
zasobnika medycznego. Z zewnątrz prawie nie uszkodzony, po otwarciu
ukazał ogrom zniszczenia.
Stwierdziwszy, że nic nie znajdzie, postanowił wrócić na
statek. Obrócił się i ponownie go zamurowało, zważywszy na
stan tego, co niegdyś było ich statkiem, mieli niesamowite
szczęście, że przeżyli. Kadłub, a raczej jego przednia część, był
poczerniały i powyginany, nosił na sobie liczne ślady otarć, był też
w kilku miejscach rozdarty. Skrzydła gdzieś zniknęły, a z miejsc, w
których niegdyś się znajdowały sterczały pourywane końce rur
i zwisały postrzępione wiązki przewodów.
Wracając zdecydował obejść wrak dookoła. Wspiął się po ścianie rowu,
przeszedł wzdłuż prawej burty i doszedł do dziobu. Przedział
przedniego generatora tarcz, oraz przedział awioniki, przestały
istnieć, dziobowy przedział silnikowy prezentował krwawą miazgę,
jedynym rozpoznawalnym elementem była dysza systemu korekcyjnego.
Lewa burta była podobnie odarta jak prawa, jedynym interesującym go
elementem było gniazdo robota astromechanicznego, znajdujące się
niegdyś tuż nad skrzydłem.
Okopcony, poobijany robot, tkwił nadal na swoim miejscu. Podszedł
bliżej. Obejma mocująca wbiła się w korpus robota, niszcząc końcówki
robocze, ale to dzięki niej robot w dalszym ciągu znajdował się w
swoim gnieździe. Poniżej gniazda znajdowały się urządzenia do
wysuwania podwozia i serwomotory napędu sterolotek, to
prawdopodobnie te elementy, brutalnie wyrwane ze swoich miejsc przez
odpadające skrzydło, pozbawiły robota układu jezdnego. Na kopułce
robota wciąż rozbłyskiwało złowrogie czerwone światełko,
sygnalizujące awarię, dawało jednak też nadzieję na uratowanie
robota.
Dobył miecz świetlny i wzniecając snop iskier, wbił jego świetlistą
klingę w poszycie kadłuba, w miejsce gdzie powinien znajdować się
zawias obejmy mocującej robota. Powolnym ruchem ciął kilkanaście
centymetrów w dół. Obejma puściła uwalniając robota,
który z łoskotem upadł na ziemię wzbijając tuman kurzu.
Schował miecz i potoczył okrągły korpus robota do miejsca, z którego
opuścił statek. Postanowił nie nadwerężać konstrukcji robota drogą
na dno rowu, tylko z jego kraju, używając Mocy przeniósł go
na pokład. Niestety, przenoszenia przedmiotów przy pomocy
Mocy nie miał opanowanego do perfekcji i robot grzmotnął o grodź,
po czym osunął się na podłogę ładowni u stóp Mistrza,
wywołując na jego twarzy wyraz konsternacji i rozbawienia zarazem.
- Nie wygląda mi to na apteczkę.
- To nasz robot. Chyba jeszcze się da go rozpoznać?
- Wiem. A co z zasobnikami medycznymi?
- Są w gorszym stanie niż R5.
- Czyżbyś ćwiczył na nich użycie Mocy?
- Nie musiałem, zostały rozbite podczas naszego ekhm... lądowania.
- Niedobrze. - Mistrz na chwilę się zamyślił. - Rozbiliśmy się na
zupełnym pustkowiu, na nieznanej planecie, zbliża się noc.
Najbezpieczniej będzie poczekać we wraku aż do świtu.
- Możemy w międzyczasie spróbować naprawić R5. Może uda się
uruchomić interfejs komunikacyjny. - Wskoczył na pokład, zabrał spod
stóp swego nauczyciela robota i zaciągnął go do wnętrza
kabiny, potem odwrócił się, spojrzał na Mistrza opartego o
ścianę i wpatrującego się w ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Jak się czujesz Mistrzu?.
- Nie najlepiej, ale jakoś będę musiał wytrzymać, przynajmniej
dopóki nie znajdziemy pomocy.
Nad pogrążającym się w mroku pustkowiem zerwał się wiatr, wzbijając
w powietrze tumany piasku. Mistrz cofnął się do wnętrza kabiny i
zamknął drzwi. W kokpicie panował mrok rozświetlany pojedynczą,
przenośną lampą, z zewnątrz dochodził odgłos piasku szorującego o
kadłub i zawodzenie wiatru.
* * *
Ranek przywitał ich mroźnym, nieruchomym powietrzem. Jedyną
pamiątką nocnej burzy piaskowej był niemal całkowicie zasypany rów.
Słońce będące tuż nad wschodnim horyzontem, świeciło jaskrawym
blaskiem. Mimo zimna i wczesnej pory widać już było zapowiedź
upalnego dnia, tuż nad ziemią, w miejscu, w którym słoneczna
kula dotykała piaszczystej równiny, powstawały pierwsze
miraże i zawirowania rozedrganego powietrza. We tylnej części wraku
otworzyły się drzwi, i stanął w nich młody mężczyzna, przetarł
powieki i rozejrzał się dookoła. Tuż za nim wyłonił się jego
nauczyciel, lekko przygarbiony, trzymał lewą ręką obolałą pierś.
- Musimy iść. To miejsce jest bardzo niegościnne. - Widać było, że
mówienie sprawia mu pewną trudność. - Ale najpierw powinniśmy
dokładnej zbadać miejsce lądowania. Interesuje mnie zwłaszcza
miejsce przyziemienia, tam gdzie odpadły skrzydła i przedział
silnikowy.
- Masz jakieś przeczucie, czy liczysz na to, że znajdziesz choć
jeden nie uszkodzony zasobnik?
- Mam przeczucie. To nic konkretnego, ale... wydaje mi się, że jest
tam coś bardzo ważnego... Ty też coś czujesz? Prawda?
- Tak Mistrzu. To... to nawet nie jest przeczucie, raczej uczucie.
Miewałem podobne już nie jeden raz, zwłaszcza w Akademii, to coś jak
tęsknota, żądza przygody, chęć odkrycia nieznanego...
- Rozumiem. Czujesz to samo, co ja. Wyczuwasz tajemnicę i pragniesz
ją poznać.
- Możliwe.
Starszy mężczyzna już nic nie odpowiedział, tylko przywołał na twarz
coś, co miało być uśmiechem, potem odwrócił się od swego
ucznia i ruszył w drogę. Chodzenie sprawiało mu dość spore
trudności, nie podnosił wysoko nóg, tylko szurał po ziemi.
Nocna burza nawiała piaszczystą zaspę niemal na równo z
resztkami pokładu, dzięki czemu nie był zmuszony do wykonania niemal
trójmetrowego zeskoku, jednak dalsza droga była o wiele
cięższa. Brodzenie w piachu po kostki było niemalże ponad jego siły.
Widząc to, młodszy mężczyzna pomógł mu przejść przez
najgłębsze miejsca. Zmienił nieco trasę, prowadząc swego mistrza
brzegiem rowu, tu podłoże było twardsze, bo wierzchnią warstwę
przeniosła na dno zagłębienia nocna burza.
Dotarli na szczyt wzgórza. Ich oczom ukazała się, niewidoczna
do tej pory, część stoku. Szczątki oderwanych skrzydeł, spoczywały u
podnóża wzniesienia. Wyżej, gdzieś w okolicy dwóch
trzecich wysokości stoku, znajdował się głęboki krater, jego brzegi
upstrzone były szczątkami porozrywanego i nadtopionego metalu. Ich
uwagę przykuło natomiast dno krateru, nie było tam żadnych
metalowych strzępów, było natomiast wypełnione kamiennymi
odłamkami.
- Mieliśmy wiele szczęścia. Gdyby silnik eksplodował przed
odpadnięciem, już byśmy nie żyli. - Mistrz Jedi przyglądał się przez
chwilę kraterowi. - Zastanawiają mnie te kamienie, nie wyglądają na
naturalne, obrobiła je raczej ludzka ręka. Hmm... i jeszcze...
dlaczego one leżą na dnie? Eksplozja powinna rozrzucić je wokoło
krateru.
- Tak... chyba, że te głazy były pod ziemią.
- Podejdźmy bliżej.
Stanęli na krawędzi krateru, spojrzeli w dół. Na dnie
spomiędzy kamieni przesączało się słabe, blade światło. Wcześniej
było niewidoczne, albowiem jego źródło znajdowało się we
fragmencie ściany krateru niewidocznej ze szczytu. Uczeń spojrzał na
swojego Mistrza, ten natomiast tylko skinął głową. Młody mężczyzna
zsunął się po pochyłości do wnętrza zagłębienia i ostrożnie zaczął
odwalać kamienie wokół tajemniczej poświaty.
- Mistrzu! Pod spodem jest jakieś pomieszczenie, jakby korytarz. To
blask bije od jakiegoś świecącego pasa, tuż przy ziemi.
- Wyczuwasz czyjąś obecność?
- Nie Mistrzu.
- Otwór da się powiększyć na tyle, abyśmy tam weszli?
- Tak, jest dość spory. Będziemy musieli opuścić się na linie,
posadzka jest ponad pięć metrów niżej, a wprost pod otworem
jest sterta gruzu, nie ryzykowałbym skoku, na twoje żebra to też nie
wskazane.
- Opuścimy się na linie. - Starszy mężczyzna ostrożnie, uważając na
obolałą klatkę piersiową zsunął się na dno krateru i podał zwój
liny swemu uczniowi. - Przymocuj gdzieś jeden koniec.
Padawan umocował koniec liny do znalezionego nieopodal teleskopu z
podpory statku, metalowy cylinder umieścił nad wyrwą i sprawdził,
czy nie wpadnie do środka. Sprawdziwszy czy takie zakotwiczenie
wytrzyma jego ciężar, zmierzył wzrokiem swojego Mistrza i na drugim
końcu liny zawiązał prowizoryczną uprząż.
- Mistrzu. Najpierw ty. Opuszczę cię na linie, nie będziesz musiał
się męczyć.
Młody mężczyzna pomógł starszemu założyć linowy pas, poczym
opuścił go na dół, następnie sam ześlizgnął się po linie.
* * *
Kapłani zorganizowali ekspedycję, ale ze względu na
niewyjaśniony charakter obiektu postanowili nie zabierać chłopca.
Młodzieniec nie zamierzał się jednak poddawać bez walki, schował się
w jednej ze skrzyń przeznaczonych na znaleziska, znajdującej się w
ostatnim wozie karawany liczącej w sumie sześć wozów z
zaprzęgiem i dwudziestu wierzchowców. Przez nikogo nie
wykryty, ani nie poszukiwany, wyruszył w całkiem komfortowych
warunkach na spotkanie z przygodą. Wcześniej, gdy się potajemnie
pakował, zaszedł do matki i powiedział, że odprowadzi ekspedycję do
Wschodnich Wzgórz, żeby się nie martwiła, bo przed
zapadnięciem zmroku wróci.
* * *
Dwójka Jedi, po przeszukaniu tajemniczej podziemnej
budowli, przemierzeniu kilometrów korytarzy i przeszukaniu
dziesiątek pomieszczeń, trafiła do ogromnej hali, na której
środki stał, wydawało się, że gotowy do startu pojazd latający. Był
trochę większy od ich statku, miał wspaniałe aerodynamiczne kształty
i cudowną lekkość. Skrzydła przy kadłubie miał lekko wzniesione i
wychylone do przodu, a połowie swej długości opadały i kierowały się
ku tyłowi, wyglądały jak skrzydła ptaka gotującego się do lotu.
Silniki były umiejscowione w miejscu przegięcia skrzydeł, mimo swej
smukłości biła od nich drzemiąca w nich potęga. Obeszli statek
dookoła poczym podeszli bliżej, z tej odległości zauważyli jedną
dziwną rzecz, skrzydła nie miały powierzchni sterowych. Młodszy
mężczyzna podszedł i dotknął antracytowej krawędzi płata. Skrzydło
lekko drgnęło, jakby to była żywa istota, nieco spłoszona
niespodziewanym kontaktem. Mistrz zauważył zaskoczenie na twarzy
swojego ucznia:
- Co się stało?
- Nie, nic... tylko... dziwne... wygląda jak twór
bioinżynierii... jak żywa istota... - uczeń gładził krawędź skrzydła
- podczas pierwszego dotyku, jakby się wystraszyło, delikatnie się
cofnęło, ale powróciło z powrotem... w dotyku przypomina
jakby skórę jakiegoś morskiego stworzenia, bardzo śliska, ale
wyczuwam pod palcami mikro nierówności... i temperatura... to
jest ciepłe.
- Widzieliśmy tu już sporo dziwnych rzeczy. Zauważyłeś te wszystkie
napisy? Są obce, ale jakby znajome, a pismo jest bardzo podobne do
naszego. Usiłowałem przyporządkować niektórym symbolom litery
z naszego alfabetu... w kilku przypadkach uzyskałem zaskakujące
efekty... nie wierzę, że to mógłby być tylko zbieg
okoliczności. Wspólny obecnie jest językiem uniwersalnym, nie
jest językiem jakiejś określonej rasy, ale przecież w swoich
początkach musiała go jakaś rasa stworzyć, potem przez tysiąclecia
ulegał zmianom, zyskiwał naleciałości z innych języków,
niektóre słowa uległy wypaczeniu, powstały nowe...
- Chcesz powiedzieć, że nasi przodkowie znali większe obszary
galaktyki niż my?
- Możliwe... Szkoda, że nie udało się uruchomić R5, mógłby
nam pomóc. Popatrz, tam w kącie hali stoi coś, co wygląda jak
terminal komputerowy.
- Mistrzu. Jeżeli ten język jest podobny do naszego, to może uda się
nam i bez pomocy R5 czegoś dowiedzieć.
- Możemy spróbować. - Podeszli do terminala. - Zadziwia mnie
tu jeszcze jedna rzecz, nie wiem, od jakiego czasu to miejsce jest
opuszczone, prawdopodobnie od bardzo dawna, a tu wciąż wszystko
funkcjonuje i wygląda jakby właściciele wyszli tylko na chwilę.
Hmm... jest jeszcze kwestia cywilizacji, która obecnie
zamieszkuje tę planetę. W układzie planetarnym znajduje się wiele
sond, na samej orbicie planety też kordon satelitów, tutaj
super nowoczesna baza, a cywilizacja jest, co tu kryć, prymitywna.
- Skąd to wiesz, przecież nawet nie widzieliśmy choćby jednego jej
przedstawiciela.
- Może nie miałeś czasu na obserwację podczas lądowania, ale ja
przyjrzałem się obszarom, nad którymi przelatywaliśmy.
Przypomnij sobie też wskazania skanera, zamieszkałe są tylko rejony
nadmorskie. Widziałem dwa miasta, oba posiadały porty z wielkimi
kamiennymi nabrzeżami, zobaczyłem też kilka żaglowców.
Zabudowa miasta była niska, w większości parterowa, nieliczne
budynki nie wyższe niż trzy piętra. Nie zauważyłem żadnych większych
dróg, czy ruchu powietrznego, prawdopodobnie do poruszania
się na lądzie używają zwierząt pociągowych. Na koniec
najistotniejszy argument, gdybyśmy się rozbili na którejkolwiek
planecie należącej do Republiki, nawet na Ansion, to już zjawiłaby
się ekipa ratunkowa.
- Wygląda na to, że masz rację. Jak zwykle zresztą, Mistrzu. -
Nachylił się nad rzędami klawiszy domniemanej konsoli. - Ani śladu
kurzu - przesunął dłonią po gładkiej, ciemnogranatowej, błyszczącej,
powierzchni. Symbole do tej pory dość niewyraźnie, rozbłysły bladym
błękitem, a nad konsolą pojawił się holograficzny obraz z graficznym
menu . - Nic nie rozumiem z tego, co tu pisze.
- Spróbuj wybrać tą ikonkę prezentującą dwie różnie
wyglądające postaci... o tą.
Mistrz wskazał palcem rysunek na hologramie, a ten natychmiast
zmienił wygląd. Pojawiła się długa lista najrozmaitszych symboli,
przypominająca próbki pisma z wielu zakątków
galaktyki. Na końcu były dwa inne symbole, jeden przedstawiał
galaktykę widzianą z zewnątrz, a drugi pojedynczą postać w jakiejś
dziwnej pozie, jakby zamyśleniu. Wybrał "galaktykę"..
Ekran pokazywał teraz kosmiczną mapę, na której zaznaczone
były różne lokacje, a jedna z nich byłą wyróżniona
jaśniejszą barwą. Położenie odpowiadało, na ile mogli się
zorientować, miejscu, w którym przebywali. Sięgnął ręką do
miejsca, w którym powinno być Coruscant, fragment mapy
powiększył się ukazując bardziej szczegółowo wybraną okolicę.
Nie mógł ukryć zaskoczenia, stolicy Republiki nie było na
mapie. Opuścił rękę, jeszcze przez chwilę hologram pokazywał
powiększony fragment, potem ów fragment zniknął, a jeszcze
chwilę później powrócił obraz listy. Tym razem swego
szczęścia postanowił spróbować uczeń. Wybrał symbol
zamyślonej postaci. Ekran pociemniał, gdzieś ze środka konsoli
rozległ się głos, przez chwilę coś mówił, potem przerwał na
chwilę. Ekran znowu rozbłysnął, pokazywał teraz obracającą się
galaktykę, a głos powtarzał ciągle jedno słowo.
- Galaktyka - wypowiedział głośno i powoli Mistrz.
Obraz się zmienił, pokazywał teraz sekwencję zmieniających się
klatek, począwszy od widoku nocnego nieba, następnie jakby poprzez
przybliżanie, aż kończył na pojedynczym punkcie.
- Gwiazda.
Obrazy zmieniały się jeszcze przez dłuższy czas, a oni na przemian
wypowiadali słowa określające to, co widzieli. W pewnym momencie
komputer przemówił:
- Nauka mowy zakończona. Następny etap: kodowanie pisma. Czy
kontynuować?
- Tak.
- Wymieniając występujące w twoim języku znaki, nakreśl ich symbol.
Postąpili według wskazówek. Następnie hologram znowu
pociemniał, a potem ukazała się mapa galaktyki.
- Wskaż miejsce, z którego pochodzi ten język.
Jedi popatrzyli się na siebie. Mistrz powiększył fragment mapy,
następnie wskazał lokalizację. Wybrany punkt zabłysnął, a obok niego
pojawiły się napisy "Nazwa układu: ?", oraz "Nazwa
języka: ?", jednocześnie głos powiedział:
- Podaj nazwę lokalizacji.
- Coruscant. - W miejsce napisu "Nazwa układu: ?" pojawiło
się "Coruscant".
- Podaj nazwę języka.
- Wspólny - Zniknął kolejny znak zapytania, w jego miejsce
pojawił się napis "Język : Wspólny".
- Wprowadzanie nowego języka zakończone. Czy przełączyć ustawienia
terminala na język wspólny?
- Tak. - Pojawiło się główne menu, lecz tym razem w
zrozumiałym dla nich języku, jednocześnie symbole na konsoli
zmieniły się w litery dobrze znanego im pisma.
- Powinniśmy zacząć chyba od poznania historii tego miejsca? -
Padawan popatrzył się na Mistrza, który tylko lekko skinął
głową. - Ciekawe, czy sterowanie głosem nadal działa? Spróbujemy.
- Odwrócił się w kierunku terminala i powiedział - Podaj
historię tego miejsca. - Holoprojektor ożył, a głos zaczął opowiadać
o zamierzchłych wydarzeniach.
- Baza ta powstała w szczytowym okresie rozwoju tutejszej
cywilizacji, około dwadzieścia tysięcy lat temu Jest jedną z
pięćdziesięciu podobnych, rozmieszczonych w pobliżu, połączona z
pozostałymi siecią kolejek magnetycznych. Kompleks powstał w celu
przygotowania, prowadzenia i koordynacji misji eksploracji kosmosu.
Aktywnie funkcjonował przez ponad trzy tysiące lat, aż do chwili
przybycia najeźdźców. Tutejsza cywilizacja była nastawiona
pokojowo i nie przygotowana na walkę. Obcy prawdopodobnie namierzyli
jedną z wypraw i w ten sposób dotarli tutaj. Z
niewyjaśnionych przyczyn, najprawdopodobniej poczucie zagrożenia,
lub obawa o utratę nieokreślonych zasobów naturalnych,
doprowadzili do niemal całkowitego wyniszczenia tutejszego życia. Z
cywilizacji liczącej ponad trzydzieści miliardów istot,
pozostało przy życiu mniej niż półtora tysiąca. Z powodu
ogromu zniszczeń, społeczeństwo zostało cofnięte w rozwoju do okresu
koczowniczego. Obecny poziom rozwoju utrzymuje się od przeszło
dziewięciu tysięcy lat i z powodu wcześniejszego wyeksploatowania
zasobów naturalnych, nie zanosi się, aby możliwy był dalszy
postęp techniczny. Okresu najazdu zbiegł się w czasie z ukończeniem
projektu wielkiego statku, zdolnego pomieścić dwa miliony osób
załogi, do wyprawy w odległe rejony galaktyki, w związku z
zaistniałą sytuacją, wysłano go z najwybitniejszymi naukowcami i ich
rodzinami, w daleki rejs. Nigdy nie powrócili, jednakże
sądząc po wielu podobieństwach w piśmie i mowie, wnioskuję, że
jesteście ich potomkami.
- Powiedz teraz coś o lokacjach zaznaczonych na mapie galaktyki.
- Miejsca te nanosili zwiadowcy, oznaczają one układy, w których
rozwinęła się jakaś cywilizacja. Jak już zauważyliście, każda
zawiera informację na temat języka mówionego i pisanego. W
miarę napływu nowych danych, informacje były uzupełniane o kulturę,
sztukę, poziom techniczny i wszystkie inne szczegóły, które
odkryli członkowie wypraw badawczych.
- Co możesz powiedzieć o statku znajdującym się tutaj?
- Budowniczy statków badawczych nie posiedli umiejętności
projektowania napędów zdolnych rozpędzać kolosy do podobnych
prędkości, co małe jednostki, duże statki badawcze potrzebowały
wielu miesięcy, lub nawet lat, aby dotrzeć tam, gdzie mały docierał
w ciągu godzin, czy dni, dlatego powstała seria małych statków
zwiadowczych. Jest to jednostka eksperymentalna, najszybsza, jaką
zbudowano, odbyła loty próbne, ale nigdy nie odbyła lotu w
nadprzestrzeni. Jednostki były używane przez zwiadowców były
podobne, jednakże o połowę wolniejsze.
- Czy ta jednostka jest sprawna?
- Tak. Jest w pełni sprawna, jednakże aby stąd odlecieć, trzeba
najpierw odkopać wrota hangaru, teraz są przysypane około pięcioma
metrami piachu.
- Jest w bazie coś, co pozwalałoby na usunięcie tego piasku? Jakaś
broń, może sprzęt wydobywczy?
- Broni tu nie ma, ale jest w sąsiednim kompleksie mała, repulsorowa
koparka.
- Czy jest możliwość sprowadzenia jej tutaj?
- Tak. Wystarczy, że wydam robotom odpowiednie polecenia, cały
kompleks jest w pełni zautomatyzowany. Istnieje jednak pewien
problem, nie można zacząć kopać od środka.
- Wiesz, w jaki sposób dostaliśmy się do bazy?
- Tak. Automaty inspekcyjne powiadomiły mnie o uszkodzeniu korytarza
15-B, robot budowlany był w drodze, kiedy pojawiliście się.
Dokonywanie napraw zostało wstrzymane na czas waszego pobytu na
terenie bazy.
- Jak wielka jest ta koparka, zmieści się w wyrwie?
- Nie, ale wyrwę można powiększyć. Zlecę to robotowi budowlanemu.
- Czy po opuszczeniu przez nas kompleksu, wyrwa zostanie zamurowana?
- Tak.
- A jest inne wejście do bazy?
- Nie.
- Ale powinno jakieś być?
- Tak.
- Może więc, zamiast zamurowywać tę wyrwę, lepiej wstawić tam właz?
- Czy to jest polecenie?
Jedi popatrzeli się po sobie.
- Tak.
- Przyjęto.
- Mistrzu już późno. - Padawan odwrócił się do swego
nauczyciela, zobaczył jak pot perli mu się na czole. - Powinniśmy
odpocząć. - Odwrócił się do konsoli. - Są tu jakieś kwatery?
- Tak, ale w stanie surowym. Wszystkie miękkie, łatwo ulegające
rozpadowi, elementy wyposażenia zostały usunięte dawno temu.
- Nic nie szkodzi. Powiedz, jak tam dojść?
Korzystając ze wskazówek, dotarli bez problemu. Pomieszczenie
było małe, oprócz dwóch leżanek, mieściło tylko
szafkę. Leżanki były ogołocone, na metalowej ramie rozpięty jakiś
rodzaj lekko sprężynującego tworzywa i nic więcej. Wyściełali je
więc tym, czym mieli ze sobą i udali się na spoczynek.
* * *
Noc upłynęła spokojnie, niestety ranek przyniósł młodemu
padawanowi złe nowiny. Komputer bazy poinformował, że koparka jest
zepsuta, ma przepalone cewki repulsorów, a usterka jest nie
do usunięcia. Drugą złą wiadomością był stan zdrowia Mistrza. Nie
wstał, jak zwykle, jeszcze przed swoim padawanem, leżał na
prowizorycznym posłaniu, z tuniką zwiniętą i upchaną pod głową,
oddychał ciężko i półprzytomnie spoglądał na otoczenie spod
przymkniętych powiek. Uczniowi udało się napoić go niewielką ilością
wody, ale posiłku przygotowanego z ocalałych zapasów już nie
przyjął. Około południa Mistrz uniósł rękę w geście
przywołania i zaczekał aż jego uczeń przykucnie obok niego.
- Słuchaj mnie uważnie... padawanie... - Starszy mężczyzna mówił
z wielkim wysiłkiem, jego trupio blada twarz oblana była potem -
moje chwile są już policzone... czuję... że przeszedł czas
zjednoczyć się z Mocą...
- Mistrzu! Nie mów tak!
- Taka jest prawda... nie przerywaj mi... - Splunął krwią - moje
obrażenia są poważniejsze niż przypuszczałem... nasze środki
medyczne zostały zniszczone podczas tego lądowania... Nigdy nie
przypuszczałem, że... kiedykolwiek będę potrzebował umiejętności
leczenia Mocą... nie umiem... ciebie tego też nie nauczyłem...
przyrzeknij mi, że... jeśli wrócisz do Akademii... postarasz
się zgłębić tajniki leczenia Mocą... Wiem, że to wymaga jeszcze
odpowiednich predyspozycji... ale podstaw może się nauczyć każdy...
Przyrzeknij.
- Tak Mistrzu. Przyrzekam.
- Dobrze... A Teraz... najważniejsze... zrób wszystko żeby
wrócić... Rada musi się dowiedzieć o tym... o tym, co tu
znaleźliśmy...
- Postaram się Mistrzu.
- Wykorzystaj ten statek, który odkryliśmy... Wiem... to inna
technologia... ale jednak... to nasza technologia... Wiem, że sam
nie dasz rady... ale zdobędziesz pomoc... Idź na zachód...
nad morze... tam jest... miasto... - śmiertelnie ranny Jedi mówił
z coraz większym wysiłkiem. Teraz szeroko otwartymi oczami spoglądał
gdzieś w dal - znajdziesz tam chłopca... Moc... jest w nim...
silna... czuję... to... Odkąd się tu... rozbiliśmy... wyczuwam...
jego... wyszkól go... niech...
Rysy twarzy mistrza Jedi złagodniały. Ciało osunęło się w ramiona
ucznia. Spod półprzymkniętych powiek spoglądały nic już nie
widzące oczy
Z nastaniem zmierzchu w niebo, nie opodal wraku statku, wzbił się
słup ognia. Na pogrzebowym stosie, ułożonym z rozbitych skrzyń i
połamanych belek znalezionych w ruinach, ciało mistrza jednoczyło
się z wszechobecną Mocą.
Młody, osamotniony uczeń, siedział w kucki na przeciwko stosu.
Siedział tak jeszcze długo potem jak stos się wypalił. Wschodzące
słońce oświetliło w końcu swoimi promieniami jego kamienną twarz.
Podniósł wzrok. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Nie ma śmierci, jest Moc.
Wstał, otrzepał swoje szaty z pyłu, zarzucił na plecy wcześniej
przygotowany zasobnik i ruszył na zachód. Gdy wszedł na
najbliższe piaszczyste wzniesienie, obrócił się i spojrzał
jeszcze raz na sczerniałe pozostałości stosu. Spojrzał w słońce,
potem na swój długi cień.
"Każda misja, to nieustanne kroczenie granicą pomiędzy światłem
i mrokiem" - przypomniał sobie słowa swojego mistrza. Poprawił
zasobnik i ruszył w dalszą drogę.
* * *
Burza piaskowa przyszła niespodziewanie, zaskoczyła go na
szczycie dziwne wyglądającego, ciągnącego się z północy na
południe, wzniesienia. Był akurat gdzieś pośrodku płaskiego,
piaszczystego szczytu, bez najmniejszej nierówności, żadnego
zagłębienia, gdzie byłby przynajmniej częściowo osłonięty od
niemiłosiernie siekącego, ostrego i wdzierającego się w najgłębsze
zakamarki odzieży, pyłu. Pomyślał, że może zdoła schronić się po
zawietrznej stronie wzgórza, ale gwałtowność nawałnicy
ograniczająca widoczność do zera, powodująca absolutną utratę
orientacji, zmusiła go do pozostania na miejscu. Nie mając innego
wyboru, zrzucił zasobnik, robiąc z niego prowizoryczną osłonę,
skulił się za nim, a swoją drugą tuniką opatulił ramiona i głowę,
tworząc namiastkę filtru przeciwpyłowego.
* * *
Piaskowa zamieć zdziesiątkowała karawanę. Ci, którzy
ocaleli, opatrywali rani, zbierali rozrzucony wokoło dobytek i
szukali jucznych zwierząt, które w popłochu się rozbiegły. To
właśnie jedna z grup, idąca ginącym już, zwierzęcym tropem,
dostrzegła dziwny kształt na horyzoncie.
- Wygląda jak przysypany piaskiem płaszcz.
- Może to zdarta z grzbietu juka, jej zawartość mogła się wysypać.
Przyjrzę się temu dokładniej. - Wyjął zza pasa drewnianą, misternie
rzeźbioną, teleskopową lunetę, z najlepszymi, możliwymi do zdobycia
soczewkami, wykonanymi z zastygłej wydzieliny jednego z morskich
stworzeń. Rozsunął, miała ponad metr długości, i przyłożył do oka. -
Nie, to nie juka. To kształtem przypomina człowieka. Może to jeden z
naszych? Może chciał zatrzymać te przeklęte, płochliwe bestie? Albo
się zaplątał w uprząż, albo bestia go poniosła. W każdym razie
idziemy tam. Jeśli jeszcze żyje, musimy mu pomóc.
Odnaleziony człowiek jeszcze żył, ale był nieprzytomny, w krytycznym
stanie. Nie należał do ich ekipy, nie należał nawet do ich
społeczności. Dziwnie ubrany, nie przystosowany do panujących tu
warunków, ratował się jag mógł, zrobił sobie
prowizoryczną maskę ze swojego płaszcza, ale i tak była to rzecz
nieskuteczna. Człowiek ów był krańcowo odwodniony, skórę
miał niemalże całkowicie zdartą przez dziko siekący pył, a
najgorsze, że znaleźli ślady drobnego piasku w krtani, istniało
niebezpieczeństwo, że pył dostał się do płuc.
- Bierzemy go do obozu. Z pewnością to ktoś zupełnie obcy, ale
musimy mu pomóc. Jeśli chcemy się dowiedzieć kim jest,
będziemy musieli się wykazać niezwykłą cierpliwością, miną tygodnie,
jeśli nie miesiące, zanim coś powie, a niczym wróci do
całkowitego zdrowia, o ile okaże się to w ogóle możliwe, mogą
minąć nawet lata.
- Taa... jeżeli najpierw przeżyje podróż do miasta.
Z szaty odnalezionego człowieka i swoich długich lasek, którymi
normalnie sprawdzali drogę przed sobą, zrobili nosze i umieścili na
nich przybysza. Jeden z ludzi zarzucił sobie przez ramię, dziwnie
wyglądający, wykonany z nieznanego materiału, tobołek odnaleziony
wraz z obcym. Ruszyli w drogę powrotną. Tunika na ciele
nieprzytomnego człowieka zsunęła się nieco odsłaniając przytroczony
do pasa srebrzysty cylinder, zakończony z jednej strony cienką
tuleją, otoczoną złocistym pierścieniem.
* * *
19 lat później.
- W ciągu całego swego pobytu tutaj, odważyłem się tylko kilka
razy odwiedzić miejsce mojej katastrofy, pierwszy raz jakieś dwa
lata temu. Wcześniej, albo nie było po temu okazji, albo
najzwyczajniej bałem się, że przypadkowe odkrycie mojej tajemnicy
przysporzy problemów mnie samemu i waszej społeczności.
Minęły prawie trzy lata niczym w pełni powróciłem do zdrowia,
w tym czasie rozpocząłem twoją naukę. Niczym uznałem, że nauczyłem
cię wszystkiego wybuchły dwie wojny. Postanowiłem wobec waszych,
lokalnych konfliktów zostać neutralny, ale zachowanie tego
swoistego status quo, przysporzyło mi sporo problemów...
przesiedziałem nawet pięć lat w waszym więzieniu.
- Ja to wszystko wiem Mistrzu.
- Zdaję sobie z tego sprawę, jednakże chciałem abyś lepiej zrozumiał
moje i swoje położenie.
- A co ma do tego moja sytuacja?
- Hmm... Właśnie teraz zakończyłeś szkolenie. Więcej nie jestem w
stanie cię nauczyć, przynajmniej jeśli chodzi o umiejętność
posługiwania się Mocą i poznanie jej natury.
- Ale... Mistrzu... Jest jeszcze tyle spraw, o które chciałem
cię zapytać, tyle rzeczy, których nie wiem... Czy naprawdę
uważasz, że więcej nie jesteś w stanie mi przekazać?!
- W życiu każdego rycerza Jedi jest taki moment, w którym
musi sam zadbać o dalszy swój rozwój. Gdybyśmy byli w
moim świecie, stanąłbyś teraz przed Radą, która wyznaczyłaby
ci zadanie do wykonania, to byłaby twoja ostateczna próba
przed pasowaniem na rycerza. Niestety, tu Rady nie ma, ale i tak
dostaniesz zadanie do wykonania, bardzo poważne zadanie, od którego
zależy nie tylko twój los, ale także i los twoich rodaków.
- Rozumiem Mistrzu. Jakie to zadanie?
- O zadaniu dowiesz się później. Teraz wysłuchaj mojej
opowieści do końca. Statek, którym tu przybyłem nie nadaje
się już do żadnej podróży. Ponieważ jesteś już dorosłym
mężczyzną, postanowiłem cię tu zabrać i ujawnić ostatnie tajemnice,
jakie przed tobą skrywałem. Poproszę cię też o pomoc w pewnej
sprawie.
- Mistrzu, jakiż to statek po piaskach pływa?!
- Dowiesz się wszystkiego, jak tylko wejdziemy na to wzgórze
przed nami.
Stanął na szczycie wzgórza, tak jak tego dnia, kiedy
opuszczał to miejsce pierwszy raz. Poprzedniego wieczora rozbili
obóz raptem o dwie wydmy stąd. Zaplanował to specjalnie. Stał
tak jak kiedyś, długi cień kładł się ku zachodowi, tylko tym razem
podążał w przeciwnym kierunku. Doznał cudownego, oczyszczającego
uczucia, tym razem podążał w stronę światła.
- Każda misja, to nieustanne kroczenie granicą pomiędzy światłem i
mrokiem.
- Co te słowa mają wspólnego z naszą obecną sytuacją Mistrzu?
- Te słowa wypowiedział kiedyś mój Mistrz. Kiedy wyruszałem
stąd, kołatały mi się w myślach jak echo. Zatoczyłem pełny krąg i
jestem teraz pewien, że nie wkroczyłem w mrok.
- A gdzie twój statek mistrzu?
- To ten przysypany piaskiem kształt. Nie jest to cały statek,
podczas katastrofy odpadło sporo części, niektóre z nich
można znaleźć jeszcze kilometr stąd na wschód.
- Dziwny ma kształt, nie wygląda na morską jednostkę.
- Bo nią nie jest. Zejdźmy na dół, to wszystko ci wyjaśnię,
zrozumiesz dlaczego nalegałem abyś poznał starożytny język, dlaczego
uczyłem cię tych wszystkich różnych, czasem bezsensownych
rzeczy. - Mówił dalej schodząc w kierunku statku. -
Widzisz... Uznaliście mnie za przybysza z daleka, za przedstawiciela
jakiejś odizolowanej społeczności zamieszkującej dalekie regiony.
Byliście zdziwieni, że ktoś jeszcze oprócz najwyższych
kapłanów posługuje się starożytnym dialektem. Prawda jest o
wiele bardziej zaskakująca. Nie pochodzę z tej planety, nie pochodzę
nawet z waszego systemu słonecznego. Te wszystkie dziwne historyjki,
którymi cię raczyłem, które traktowałeś jak niewinne
bajki mające tylko jakąś moralną puentę, to wszystko prawda, te
wszystkie dziwne światy, te zaskakująco różne istoty, to
wszystko istnieje naprawdę. Ten statek służył kiedyś do podróży
między tymi wszystkimi światami. Ja pochodzę niemalże z drugiego
końca galaktyki, pochodzę z Alderaanu.
Opowiadał jeszcze bardzo długo, o sobie, o swoim Mistrzu, o Radzie
Jedi, zaprowadził go do starej bazy, pokazał tajemniczy statek, na
koniec poprosił go o pomoc w odkopaniu hangaru. Było już późno
wieczorem, gdy postanowili odpocząć. Tę noc spędzili w tej samej
kwaterze, w której zmarł jego Mistrz.
Następnego ranka zabrali się do kopania. Pracowali ciężko, aż w
końcu, późnym popołudniem czwartego dnia, wrota hangaru
rozwarły się.
- Wrócimy teraz do miasta, tam pożegnam się z tobą i twoją
matką, pożegnam się także z resztą mieszkańców, którzy
tak bardzo mi pomogli, wyleczyli moje rany i udzielili schronienia.
- Mistrzu, naprawdę musisz odejść?
- Tak. Muszę dokończyć misją, którą zacząłem dawno temu.
Wrócę tu po ciebie, albo ja, albo ktoś inny.
- A może mógłbym polecieć z tobą?
- Chciałbym, ale to zbyt niebezpieczne dla ciebie... Widzisz...
przygotowywałem cię na to, co tu zobaczysz od bardzo dawna, a i tak
przeżyłeś szok... obawiam się, że to, co zobaczyłbyś tam - zatoczył
ręką łuk na nieboskłonie - mogłoby cię nawet zabić. Ty i twój
naród nie jesteście jeszcze gotowi, ale drzemią w was
ogromnie możliwości, kiedyś, przy naszej pomocy, wyruszycie na
spotkanie gwiazd. Poproszę Radę Jedi, aby ustaliła dla waszej
cywilizacji plan pomocy i... ochrony. Trzeba was chronić... przed
nami... jak wszędzie i wśród nas trafiają się ludzie źli.
Musimy zadbać, aby wasza cywilizacja rozwijała się, a nie została
zniszczona, musicie sami określić tempo zmian... musimy uważać, bo
zbyt szybkie zmiany zabiją was. Niestety, ty tego nie doczekasz, to
musi zając kilka pokoleń, ale kiedyś twoi pobratymcy zasiądą w
Galaktycznym Senacie. Przed tobą natomiast jest wielkie i
odpowiedzialne zadanie, będziesz pośrednikiem. Nauczyłem cię wielu
rzeczy, których twoi rodacy nie znają, przekażesz im je,
stopniowo, powoli,... my będziemy z tobą, ale to na ciebie spadnie
główny ciężar... jesteś jednym z nich, tobie zaufają,
uwierzą... znasz ich lepiej, będziesz lepiej wiedział jak im
powiedzieć to, co już wiesz i to, co jeszcze poznasz... Tylko żeby
to wszystko się mogło ziścić, muszę was opuścić... nie wiem na jak
długo... dni ... miesiące... ale wrócę, obiecuję.
- Rozumiem Mistrzu. Postawiłeś przede mną odpowiedzialne zadanie,
obdarzyłeś mnie ogromnym zaufaniem. Postaram się nie zawieść.
- Tak, to bardzo odpowiedzialne zadanie. To będzie właśnie twój
sprawdzian.
- Tym bardziej się postaram.
- Nie. Posłuchaj mojej ostatniej rady. Jedi do każdego zadania
przystępuje z jednakowym zaangażowaniem. Nie ma mniej czy więcej.
Zawsze jest pełne poświęcenie.
- Tak Mistrzu. Zrozumiałem.
* * *
Wprowadził statek w atmosferę swojej rodzinnej planety,
przeleciał nad cudowną równiną, z niezliczonymi jeziorami,
przepięknymi drzewami i bajecznymi wodospadami. Posadził maszynę na
platformie lądowniczej tuż obok wspaniałego gmachu ambasady
Republiki.
Zszedł po trapie, stanął w cieniu skrzydła, zamknął oczy i przez
chwilę napawał się cudowną wonią powietrza. Podszedł do barierki,
oparł się o nią i zapatrzył się we wspaniałą fontannę stojącą
nieopodal lądowiska. Ponownie zamknął oczy, wsłuchując się we
wspaniały, kojący szum wody. Trwał w tej pozie dość długo, czuł na
policzku, że słońce przez ten czas zdążyło dość znacznie zmienić
swoje położenie. Nagle poczuł jakiś niepokój, coś czającego
się w cieniu, na granicy zmysłów, skoncentrował się, pogrążył
w Mocy, zaczął badać otoczenie zmysłem dostępnym jedynie rycerzom
Jedi.
* * *
W tym samym czasie w pobliżu planety, z nadprzestrzeni, wyłoniła
się ogromna, złowieszcza metalowa kula.
- Weszliśmy w system Alderaan.
- Gubernator Tarkin, powinnam była się domyśleć, że Vader trzyma cię
na smyczy. Poznałam twój smród, jak tylko wprowadzono
mnie na pokład.
- Urzekająca do końca. Nie wiesz jak trudno było znaleźć powód
by oszczędzono twoje życie!
- Jestem zaskoczona, że miałeś odwagę wziąć tę odpowiedzialność na
siebie!
- Księżniczko Leia, przed twoją egzekucją chciałbym, żebyś była moim
gościem podczas ceremonii otwarcia tej stacji bojowej.
- Żaden system gwiezdny nie przeciwstawi się Imperatorowi.
- Im bardziej zaciskasz ręce, tym więcej gwiezdnych systemów
przemknie się przez twoje palce.
- Nie, gdy zademonstrujemy potęgę tej stacji. W pewnym sensie, sama
wybrałaś planetę, która będzie zniszczona pierwsza. Odkąd
jesteś niechętna dostarczyć nam informacje o rozmieszczeniu baz
rebeliantów, wybrałem do testów niszczycielskiej siły
tej stacji twoją rodzinną planetę Alderaan.
- Nie! Alderaan jest pokojowy. Nie mamy żadnej broni. Nie możesz...
- Wolałabyś inny cel? Wojskowy cel? Podaj nazwę systemu! Już mi się
znudziło to pytanie. Pytam ostatni raz. Gdzie jest baza rebeliantów?
- Dantooine. Są na Dantooine.
- Widzisz Lordzie Vader, ona może być rozsądna. Kontynuować.
Strzelać jak tylko będziecie gotowi.
- Co?!
- Jesteś zbyt ufna. Dantooine jest za daleko, by zrobić efektowną
demonstrację. Wkrótce i tak będziemy mieć do czynienia z
twoimi przyjaciółmi.
- Nie!
- Główny zapłon! (*)
* * *
W pewnym momencie poczuł, że jest to bezpośrednie zagrożenie,
ale nie wyczuwał w pobliżu niczyjej obecności, postanowił otworzyć
oczy...
Nie zdążył już spojrzeć ponownie na wspaniały krajobraz, brutalna
siła obróciła w niwecz całą planetę. Ostatnią rzeczą, którą
sobie uświadomił, był błysk, błysk jaśniejszy od stu milionów
słońc. Potem nie było już nic.
* * *
Każdego rana, od dłuższego już czasu, a właściwie odkąd nauczył
go tego przybysz z dalekich światów, jego późniejszy
mentor, chłopiec, a obecnie młody mężczyzna, oddawał się medytacji.
Teraz też siedział w kucki, na tarasie, twarzą zwrócony ku
wyłaniającemu się zza widnokręgu słońcu. Nagle poczuł ogromny ból,
w głowie rozbrzmiewał krzyk rozpaczy, potem była już tylko pustka i
już wiedział, miał taką pewność, że jego Mistrz nie będzie w stanie
spełnić swej obietnicy. Będzie się teraz musiał jeszcze bardziej
starać żeby nie zawieść nadziei, jakiej w nim pokładał. Sam dokona
eksploracji bazy, przy odrobinie szczęścia znajdzie inny pojazd,
nauczy się go prowadzić i wyruszy w daleką podróż, aby
dokończyć to, co rozpoczął jego Mistrz, sam stawi się przed Radą
Jedi.
KONIEC
(*) W tym miejscu wykorzystałem fragment dialogu z filmu "Star
Wars - Episode IV: A New Hopie" Georga Lucasa.
Konkretnie,
dialog pochodzi ze sceny zniszczenia Alderaanu przez bojową stację
kosmiczną "Death Star 1".
Specjalne podziękowania dla Georga Lucasa za odkrycie tej wspaniałej galaktyki, oraz za to, że ciągle odkrywa przed nami jej nowe, jeszcze niezbadane obszary. Oby jak najdłużej. |
Darth Rumcajs
Tarnów 19 czerwca - 17 sierpnia 2004